Otwierając
oczy panienka Blaise nie spodziewała się nieproszonego gościa siedzącego na jej
łóżku. Przetarła zaspaną twarz i nie zwracając uwagi na przyglądającego się jej
Louisa uszczypnęła się w lewe przedramię.
-Nie to
jednak nie sen. Ty naprawdę tu siedzisz.
-Oczywiście,
że tak głupiutka dziewczynko.- Zmierzwił się włosy i powrócił do swojej
poprzedniej czynności czyli przypatrywaniu się jej.
-A więc co
Cię do mnie sprowadza?
-James i
moja mama musieli jechać do pracy, a że Twój tata nie chciał zostawić Cię samej
kazał mi się Tobą zaopiekować. Siedziałem sobie w salonie, ale stwierdziłem, że
dłużej nie wytrzymam i przyszedłem tu jakieś 10 minut temu, żeby Cię obudzić,
ale tak słodko spałaś…- Paplał bez opamiętania gestykulując dłońmi.- Więc zbieraj
się idziemy na miasto.
-Co?
Nigdzie nie idę.
-Idziesz,
idziesz siostrzyczko.- Ponownie
rozczochrał jej włosy i opuścił pokój uprzednio informując, że ma godzinę na
przygotowanie, a drzwi łazienki znajdują się naprzeciwko jej pokoju. Ronnie nie
mając zbyt dużo do gadania podniosła się z łóżka i dopiero teraz mogła
przyjrzeć się pokojowi. Cały pomalowany był na fioletowo, a ustawione w nim
białe meble- wielka szafa, biurko, półka z książkami i dwuosobowe łóżko-
idealnie tu pasowały. Wielkie lustro wisiało obok szafy, a jeszcze większe okno
posiadało parapet, na którym Blaise mogła spokojnie usiąść z kubkiem ciepłej
herbaty.
Podeszła
do swoich walizek i wyciągnęła z nich kremową sukienkę, czarne szpilki i
jeansową kurtkę z rękawami ¾. Razem z ubraniami skierowała się do łazienki
gdzie po wzięciu długiego prysznica, zrobieniu lekkiego makijażu i uczesaniu
się miała owe ciuchy już na sobie. Schowała jeszcze do torebki błyszczyk do ust
oraz telefon i była gotowa.
Louis
czekał na swoją towarzyszkę w kuchni dopijając poranną- było już około 13-
kawę. Nim się obejrzał przy jego boku znalazła się panienka Blaise. Obrzucił ją
spojrzeniem od góry do dołu i stwierdził, że jako tako się prezentuję.
-Dłużej
nie można było?
-Gdybyś
wcześniej zostawił mi mapę tego wielkiego labiryntu byłabym tu jakieś 15 minut
wcześniej.- Posłała mu gniewne spojrzenie, a z rąk wyrwała kubek wypijając
ostatni łyk.- Idziemy?- Chłopak tylko pokiwał głową i ruszył w stroną drzwi.
Steve otworzył je przed nimi, a potem zamknął. Pod bramą czekało już na nich czarne
BMW.
-Ile macie
samochodów?- Zapytała widząc inne auto niż wczoraj.
-W sumie
to pięć.- Uniosła w zdziwieniu brwi, ale już się nie odezwała. Zajęła
posłusznie miejsce na przednim siedzeniu i bez zgody kierowcy włączyła radio
natrafiając na nową piosenkę Rihanny.
-Czym się
zajmuję mój ojciec?- Wypaliła nim zastanowiła się w głowię nad brzmieniem owego
pytania.
-To Twój
tata, chyba powinnaś to wiedzieć.
-Dla
Twojej wiadomości nie widziałam go 7 lat, a nasza komunikacja ograniczała się
do jednego listu na miesiąc.- Wytłumaczyła, gratulując sobie w myślach, że nie
zabrzmiało to zbyt żałośnie.
-Jest
architektem i ma kilka swoich biur w Londynie i Anglii.
-A ty
pracujesz?- W odpowiedzi usłyszała tylko głośny śmiech.- Czy ja powiedziałam coś
śmiesznego?
-Tak.- Odpowiedział nadal wyraźnie rozbawiony.- Ja i
praca? Jakoś tego nie widzę. Z każdej wywalali mnie po tygodniu najdłużej
dwóch.
-To
wyjaśnia dlaczego masz 23lata i mieszkasz z mamusią.- Zakpiła, a Louis wlepił w
nią swój jak mu się wydawało najgroźniejszy wzrok. Dalej jechali już tylko w
ciszy przerywanej nuceniem Tomlinsona. Dziewczyna wtedy tylko patrzyła na niego
kątem oka i po kryjomu przyglądała się jego twarzy. Oprócz tych nietypowych
oczu posiadał pełne, malinowe usta, kilku dniowy pociągający zarost i brązowe,
wysoko postawione na żel włosy. Veronica zjechała spojrzeniem w dół i
zobaczyła, że ma na sobie białą koszulkę z jakimś nieczytelnym napisem i
czerwone rurki.
-Wiem, że
jestem seksowny, ale trochę mnie krepujesz. Jesteś moją przyszłą, młodszą o 6 lat siostrą. Nie umawiam
się z małolatami.- Posłał jej ten swój czarujący uśmiech.
-Co?
Myślisz, że poleciałabym na kogoś takiego jak ty? Na zbyt pewnego siebie,
zachowującego się jak pięcioletnie dziecko chłopaka?
-Tak, tak
właśnie myślę.
-Jesteś
niemożliwy.
-Dziękuję.
-W złym
tego słowa znaczeniu.- Dokończyła i wyjęła z torby jej wibrujący telefon.
-Halo?
-Hej Ronnie. Jak tam wielki świat Londynu?- Dziewczyna obrzuciła Lou pogardliwym spojrzeniem i
wróciła do rozmowy.
-Tylko
jedna rzecz, a raczej osoba jest nieznośna, a tak to…- Nie dane było jej
dokończyć, bo jej sąsiad wyrwał jej z dłoni telefon i przycisnął do swojego
ucha.
-Cześć tu
Louis, przystojny brat Ronnie z kim rozmawiam?- Blaise zacisnęła ręce w pięści,
a jej knykcie pobielały.
-Rose,
piękne imię. Jesteś przyjaciółką Veronic?- Na twarz dziewczyny wkradł się
zadziorny uśmiech.
-Jej mamą?
Bardzo mi miło proszę pani.- Zakłopotany podrapał się w tył głowy.- Tak,
jedziemy na wycieczkę. Chcę jej pokazać Londyn.
-Naturalnie…
Oczywiście… Do usłyszenia pani Rose.- Nacisnął czerwoną słuchawkę i oddał
komórkę właścicielce.- Następnym razem uprzedź, że to Twoja mama.
-Następnym
razem nie zabieraj mi telefonu.- Syknęła.
Jechali
już w ciszy. Żadne z nich nie chciało pogarszać i tak już trochę niezręcznej
sytuacji. W końcu zaparkował samochód pod London Eye, a dziewczynie ulżyło, że nastanie
koniec tej dziwnej ciszy. Oboje wysiedli z samochodu i skierowali się do
wielkiej karuzeli.
*
-Dziękuje
Lou, naprawdę świetnie się bawiłam.- Ronnie posłała mu swój najlepszy uśmiech i
złapała go pod rękę.
-No nie
powiem mi też się podobało.
-To gdzie
teraz idziemy?- Zapytała. Po tym jak wysiedli z London Eye, chłopak zaprowadził
ją jeszcze pod Big Bena i pałac Buckingham powodując, że Blaise nie miała już na
nic siły.
-Kawa i
ciastko?
-Jestem
jak najbardziej za.- Odpowiedziała, a Tomlinson posłał jej uśmiech numer 3.
Zajęli
dwuosobowy stolik w kawiarni Forever
Young, a przemiła, blond włosa kelnerka przyjęła od nich zamówienie.
-Masz
chłopka?- Pytanie Louisa trochę zbiło ją z tropu, a jej brwi powędrowały
automatycznie do góry.
-Nie. A ty
masz dziewczynę?- Jej towarzysz wzruszył ramionami i upił łyk macchiato.- To
oznaczało, że tak czy nie?
-Nie.
-Ty bóg
seksu i najprzystojniejszy chłopak jakiego znam nie ma dziewczyny?- Jej
wypowiedź przesiąknięta była ironią.
-Droczysz
się ze mną?
-Może.
-Tak serio
to mam jedną na oku, ale chyba nic z tego nie będzie.
-Czemu?-
Jego głośne westchnięcie odbijało się echem po mało zapełnionym miejscu.
-Wstydzę
się do niej zagadać.
-Czy my
nadal rozmawiamy o Tobie?- Spojrzała w jego niebiesko-szare oczy i od razu stwierdziła,
że to był błąd. Zatonęła w nich i chociaż próbowała przyciągnąć swoją uwagę do
czegoś innego coś jej nie pozwalało.
-Tak nadal
o mnie.- Warknął na co Ronnie wywróciła oczami.- Bo wiesz kiedy chodzi o takie
prawdziwe uczucia to… to ciężko mi je okazywać.
-No no
Tomlinson nauczyłeś mnie dzisiaj czegoś bardzo cennego.- Chłopak spojrzał na
nią pytająco, a ona kontynuowała.- Pozory mylą. Jednak masz jakieś oznaki
człowieczeństwa w sobie.
-Ha ha
bardzo śmieszne.- Oboje pociągnęli łyk ze swoich filiżanek, przegryzając to w
międzyczasie kawałkiem szarlotki.- Jutro wpadają do nas moi koledzy.
-Koledzy
czyli ilu masz na myśli?- Bała się odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziała, że
musi się w razie czegoś przygotować.
-Czterech,
ze mną to pięciu.
-Czyli, że
tata z Sam będą w pracy, a ja w domu z piątką niewyżytych dzieciaków?
-Właśnie
tak.- Uśmiechnął się figlarnie, a Ronnie wybuchnęła śmiechem.
-Zapowiada
się obiecująco.
-I tak
właśnie będzie.
*
-Jesteśmy!-
Krzyknął Louis i chwytając Veronice za rękę pociągnął ją w stronę jadalni.
Starsza pani miło się do nich uśmiechnęła.
-Ronnie to
Amanda nasza gosposia.- Wytłumaczył Tomlinson. Dziewczyna przywitała się, a
następnie zajęła wskazane dla niej miejsce przy stole. Po chwili dołączyli do
nich jej ojciec i Sam.
-Nareszcie
możemy sobie trochę porozmawiać.- Zaczął pan Blaise.- I jak podoba Ci się
Londyn?
-To nie to
samo co LA, ale nie jest źle.
-A Lou?
Zachowywał się?- Tym razem przemówiła Samantha. Ciemnowłosa spojrzała na
wspomnianego chłopaka, a on posłał jej uśmiech ukazując śnieżnobiałe ząbki.
-Myślę, że
się dogadamy. Biorąc pod uwagę zachowanie Louisa nie powinna być widoczna ta
różnica wieku.
-Ej no.-
Szatyn zrobił minę obrażonego dziecka, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-A jak u
mamy i…
-Thomasa.
Dobrze, w końcu sobie ode mnie odpoczną. A wasze przygotowanie do ślubu? Sam
słyszałam, że mam być druhną.
-Tak razem
w parzę z Louisem.- Blaise spojrzała na jej przyszłego brata i powróciła
wzrokiem na jej przyszłą macochę.
-Zapowiada
się niezapomniane wesele.- Wymamrotała, a reszta głośno się zaśmiała. Znów
czuła się prawdziwą sobą. Była szczęśliwa, w końcu odzyskała ojca i zapowiadały
się naprawdę wspaniałe wakacje. Od teraz wiedziała, że będzie mogła tu
przyjeżdżać częściej.
Po
skończonym posiłku poszła do siebie. Położyła się na łóżku, a na uszy włożyła
słuchawki. Puściła swoją ulubioną piosenkę i pozwoliła sobie na lenistwo.
Myślała o
wszystkim. O swojej przyjaciółce Lydii, która była teraz na wakacjach w
Hiszpanii, o swojej mamie i ojczymie, którzy chcieli pojechać do Kanady, o
swoim tacie, którego nareszcie odzyskała, o Sam, która okazała się lepsza niż
myślała i o Louisie. O Louisie i jego tęczówkach, które nawet jak miała
zamknięte oczy potrafiła sobie wyobrazić.
Poczuła
jak ugina się łóżko, a gdy otworzyła oczy zobaczyła uśmiechniętego leżącego
obok siebie Tomlinsona. Odłożyła słuchawki na bok i skierowała swoje pytanie
bardziej do siebie.
-To chyba
znowu mi się śni.
-Nie
głuptasie, ja tu naprawdę jestem.- Szturchnął ją w bok i ponownie spojrzał w
biały sufit.
-Tak
myślałam, więc co Cię do mnie sprowadza?
-Chcę Cię
lepiej poznać.- Powiedział i spojrzał na nią w tej samej chwili co ona na
niego.
-To co
chcesz o mnie wiedzieć?
-Wszystko.-
Wyszczerzył się.
-Jak mnie
lepiej poznasz przekonasz się, że jestem zimną suką.
-Nie nie
wierzę Ci. Ty taka niewinna?
-Jeszcze
zobaczysz.- Oblizała usta, a jej wzrok ciągle uważnie obserwował twarz szatyna.
Tak niewinną, jeszcze trochę dziecinną, prawie idealną.
Wyrwała
się z transu i chrząknęła znacząco.- A tak na poważnie to jestem dziewczyną,
która łatwo zranić, jestem krucha w środku, a to twarde „opakowanie” to
przykrywka.- Zaśmiała się ze swoich słów na co chłopak poszedł w jej ślady.
-Dobra ja
będę się zbierał. Odpoczywaj sobie.- Ucałował delikatnie jej czoło.- Pa siostrzyczko.- I opuścił jej pokój.
Przekręciła się na lewy bok, a jej oczy mocno się zacisnęły. Ten dzień bez
wątpienia był jednym z bardziej męczących. Teraz chciała tylko odpocząć, a
młoda pora jej w tym nie przeszkadzała. Oddała się wprost w ramiona Morfeusza.
*
Obudziła
się choć nie otworzyła oczu. Lekko przygryzła wargę i jednym zdecydowanym
ruchem usiadła na łóżku. Dopiero wtedy jej powieki rozchyliły się, a sen, który
ją ogarną odpłynął na zawsze pozostając tylko marnym wspomnieniem. To co śniło
się dziewczynie zostaje jedną wielką zagadką gdyż sama Ronnie zapomniała co
przed chwilą siedziało w jej głowie. Pamięta tylko te miłe uczucie w okolicy
serca.
Spojrzała
na zegarek, który wskazywał 23.13. Podźwignęła się na nogi i lekko chwiejąc się
wyszła z pokoju by już po chwili postawić swoje nogi na posadzce kuchennej.
Wyjęła z lodówki karton mleka, a jego zawartość wlała do niebieskiej szklanki.
Razem z naczyniem znów ruszyła na górę. Usiadła na parapecie okna i spoglądała
na świecące gwiazdy. Każda tak daleko, samotna. Wypiła do końca zawartość
szklanki, a jej głowa bezwładnie opuściła się na szybę. Przeleciała spadająca
gwiazda, a w głowie Veronic rozbrzmiało jedno, wypowiadanie przy każdej okazji
życzenie.
FOREVER TRUE LOVE,
No to jest rozdział 2 :) Wiem, że strasznie nudny, ale to takie wprowadzenie do rozdziału 3. Wczoraj była premiera TIU, byliście? Bo ja tak i było naprawdę fajnie. W pewnych momentach nawet płakałam :P To do następnego :*