Dziesięcioletnia dziewczynka siedziała przy drzwiach
swojego pokoju podsłuchując rozmowę jej rodziców, a raczej kłótnię. Dochodziły
do niej tylko niektóre wyrazy, ale była mądra i łatwo wszystko składała w
całość.
-Zostawisz mnie? Zostawisz nas dla niej?- Nie chciała
tego słuchać, ale ciekawość zawsze u niej zwyciężała.
-To nie ma sensu, Rose. To nie to samo co parę lat
temu.
-Masz rację teraz masz lepszą ode mnie. Ona Ci mnie
zastąpi. Zastąpi Ci nas!
-To nie tak. Ja ją kocham!- Jedna mała kropelka zatańczyła
w oku dziewczynki by po chwili wydostać się na zewnątrz i spłynąć po jej
policzku.
-Idź porozmawiaj z Ronnie, należą się jej wyjaśnienia
od Ciebie.- Słysząc swoje imię rzuciła się szybko na łóżko przykrywając ciało różowym
kocem. Po chwili usłyszała ciche pukanie.
-Ron?- Lekki uśmiech wtargnął na jej twarz usłyszawszy
zdrobnienie zdrobnienia jej imienia, które używał tylko jej tata. Tata, którego
kochała całym sercem.- Skarbie?- Wynurzyła się i swoimi błękitnymi oczkami
spojrzała na opiekuna. Przysiadł delikatnie na skraju łóżka i
charakterystycznie oblizał usta.
-Wyjeżdżam.- Jedno słowo, a potrafi tak wiele.
-Na długo?- Zapytała naiwnie.
-Na zawsze. Ale nie bój się będziesz mnie odwiedzać.
Mnie i nową ciocię.
-Nie chcę nowej cioci.- Zrobiła minę obrażonego
dziecka.- Dokąd jedziesz?
-Do Londynu w Wielkiej Brytanii.- Jej malutkie
serduszko pękło na pół.
7 lat
później
-Mamooo
gdzie moja niebieska sukienka?
-Pożyczyłaś
ją Lydii.- Veronica westchnęła przypominając sobie jak tydzień temu jej
przyjaciółka szła na randkę i potrzebowała czegoś ładnego. Przypomniała sobie
również, że dziewczyna miała jej oddać sukienkę już na drugi dzień czego
oczywiście nie zrobiła. Wzięła w ręce białą koronkową bluzkę i po złożeniu jej
ułożyła ją w walizce.
-Gotowe.-
Oznajmiła sama sobie i położyła się na łóżku w celu odpoczynku.
-Ronnie?
Za 20 minut jedziemy.- Usłyszawszy głos swojej rodzicielki, odwróciła głowę i
spojrzała na postać stojącą w progu. Na ramieniu miała przewieszoną ścierkę co
oznaczało, że dopiero wyszła z kuchni kończąc zmywać po obiedzie.
-Jasne.
Jestem już gotowa.- Tak naprawdę nie była. Nadal trochę się bała spotkania z
ojcem. Bała się lotu tak daleko. Daleko od mamy, przyjaciół. Wstępowała na
nieznany jej grunt.
Otworzyła
szufladę w szafce nocnej i wyjęła z niej kawałek pomiętego papieru. Trochę go
wyprostowała i po raz kolejny zaczęła śledzić trochę już porozmazywane litery.
25.06.12r., Londyn
Kochana Ronnie!
Tak jak co miesiąc wyciągnąłem kartkę i zacząłem
pisać. Ostatnio dużo myślałem wiesz o wszystkim. Przepraszam Cię, przepraszam
za to, że złamałem obietnicę i już 7 lat mnie nie widziałaś. Tęsknie za moją
małą Ron. Pewnie się zastanawiasz do czego zmierzam, więc… Chciałbym abyś mnie
nas odwiedziła. Tu w Londynie, na całe wakacje. Jest jeszcze jedna rzecz. 4
sierpnia razem z Samanthą bierzemy ślub. Chcę abyś była na nim, jako jej
druhna. Wiem, że ta wizja może Cię przerażać, ale Sam i Louis chcieliby Cię
poznać. Pamiętasz? Wspominałem Ci o nich w kilku poprzednich listach.
Jeżeli się zgodzisz do listu dołączam bilet na 30
czerwca. Będę na Ciebie czekać o 17 na Londyńskim lotnisku.
Mam nadzieje, że do zobaczenia.
Całuję, tata.
-Veronica
czekamy na Ciebie!- Dziewczyna usłyszała głos mamy i ocknęła się z zamyślenia.
Zgięła list na pół, aby bez problemy zmieścił się w jej tylnej kieszeni. Wzięła
w obie ręce uchwyty od walizek i zeszła ze schodów. Pożegnała się z domem i
wsiadła do samochodu jej ojczyma. Nie chciała z nikim rozmawiać musiała sobie
dużo rzeczy przemyśleć. Sama.
Na
lotnisku pożegnała się ze swoimi najbliższymi i udała się w stronę swojej
bramki. Przeszła odprawę i już po chwili siedziała w samolocie na miękkim
fotelu. Oparła głowę o szybę i dała sobie pozwolenie na odpłynięcie w krainę
Morfeusza.
*
Chwilę
spotkania z tatą wyobrażała sobie odkąd zadecydowała o locie do niego. Myślała
co ma wtedy zrobić, co powiedzieć. Jednym słowem miała już w głowie cały plan.
Nigdy nie działała pochopnie, ani bezmyślnie. Jednak gdy wyszła zza zakrętu nie
ujrzała swojego ojca. Wysoki mężczyzna, który powinien mieć już siwawe włosy,
ale nadal mocno błękitne oczy nie czekał na nią. Stanęła najpierw lekko
zdezorientowana, ale po chwili dotarło do niej, ze jej tata o niej zapomniał,
albo co gorsza nie chciał jej widzieć, a to wszystko było jakimś głupim żartem.
-Panienka
Blaise?- Wielki, umięśniony mężczyzna wyrósł jakby z pod ziemi i stanął
naprzeciw lekko przestraszonej dziewczynki. Jedno wiedziała na pewno to nie był
jej tata.
-T-tak.-
Wychrypiała niepewnie uważnie przyglądając się postaci przed nią.
-Jestem
Tyler mam Cię przetransportować do pana Jamesa. Panienka pozwoli, że wezmę pani
bagaże.- Ronnie kiwnęła tylko głową w sumie mogła się spodziewać, że jej tata
sam się nie pofatyguję, żeby odebrać ‘jeszcze’ jego córkę.
Ciemnowłosa
wsiadła do czarnego, terenowego samochodu na miejsce pasażera i zapięła się
pasami. Po chwili to samo, ale na miejscu kierowcy uczynił Tyler.
-Mogę
wiedzieć kim jesteś dla mojego taty?- Zapytała niepewnie na około
czterdziestoletniego mężczyznę.
-Jego
kierowcą, panienko.
-Mój tata
ma własnego kierowcę?
-Zgadza
się.- Panienka- jak to ją nazywał jej towarzysz- już więcej się nie odezwała.
Powtórzyła czynność z samolotu i oparła swoją głowę o szybę samochodu.
Podziwiała widoki za oknem i stwierdziła, że zdecydowanie nie przywyknie do
Londyńskiej pogody. Zbyt przyzwyczaiła się przez te wszystkie lata do słońca
niż deszczu. Jak na zawołanie po szybie zaczęły spływać krople wody. Dziewczyna
tylko westchnęła przeciągle i obrzuciła kierowcę jednym spojrzeniem.
Już po
kilku minutach dotarli na miejsce. Veronica mozolnie wyszła z samochodu trochę
za mocno trzaskając drzwiami. Tyler posłał jej tylko lekko karcące spojrzenie i
zajął się jej walizkami. Ronnie podniosła natomiast wzrok na dom przed sobą, a
jej oczy szeroko się otworzyły. Widzieliście kiedyś te programy w telewizji
gdzie gwiazdy pokazywały całemu światu swoje drogie, ekskluzywne mieszkania,
domy? Ten wyglądał bardzo podobnie. Był ogromny z milionami okien i balkonów.
Pomalowany na biało jeszcze bardziej optycznie go zwiększał. Ogrodzenie, które
wiło się na około budynku wznosiła się wysoko ponad głowę dziewczyny, a jej
żelazna brama wyglądała jak w jakimś pałacu. Ciemnowłosą zastanawiało jeszcze
jedno. Czemu Tyler nie wjechał na posesje tylko zaparkował przed nią?
-Panienka
idzie?- Głos jej towarzysza sprowadził ją na ziemię. Kiwnęła potakująco głową i
ruszyła za nim. Przekroczyła wcześniej wspomnianą furtkę, a jej czerwone
conversy ustały na terenie jej ojca. Rozejrzała się wokoło i stwierdziła, że
jest jeszcze lepiej niż myślała na początku. Żeby opisać cały wygląd ogromnego
ogrodu musiałaby rozpisać się na przynajmniej 10 stron A4. Skrócając to do
dwóch słów w swojej głowie ujęła to jako: nieziemsko-niesamowite. Tylko na tyle
było ją stać. Modliła się tylko w duchu by jej szczęka nie opadła w dół.
Razem za
Tylerem podążała do wejściowych drzwi. Trochę zdenerwowana tym wszystkim
zacisnęła dłonie w pięści i starała znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie na
to dlaczego jej tata nie wspomniał, że jest BOGATY!?
Zobaczyła
jak drzwi same się otwierają, a za nimi stanął jeszcze bardziej starszy
mężczyzna. I on także nie był jej tatą.
-Panienko
to jest Steve. Kamerdyner.- Steve lekko ukłonił się na co niebieskooka posłała
mu szczery uśmiech.
-Miło mi
pana poznać. Jestem Ronnie.- Nie zdążyła nawet wyciągnąć dłoni w jego stronę, a
kierowca już ciągnął ją do salonu. Na jej twarz wdarł się dziewczęcy, zadziorny
uśmiech gdy zobaczyła to pomieszczenie. Całe było biało-czarne z dwoma wielkimi
również białymi kanapami na środku. Na ścianie wisiał trzy razy większy niż u
niej w domu telewizor plazmowy, a pod nim znajdowała się konsola do gry. Jej
uwagę przykuł instrument stojący na drugim końcu pokoju przy samym oknie.
Mianowicie był to biały-cóż za niespodzianka- fortepian. Za nim przy ścianie
stały półki z książkami, zawsze marzyła o takiej mini biblioteczce u siebie w
domu. Na prawo od niej znajdowało się wielkie okno, przez które można było
dostrzec tył domu czyli resztę ogrodu i… nie chyba się nie myliła wielki basen.
Ronnie już wiedziała, że będą to jej najlepsze wakacje.
-Pan
Blaise zaraz do panienki zejdzie.- Poinformował ją kamerdyner i w tej samej
chwili Veronica zorientowała się, że opuścił ją Tyler, a jej walizki również
zniknęły. Nie przejmując się tym poczęła na nowo rozglądać się po
pomieszczeniu, a swój wzrok zatrzymała na kryształowym żyrandolu. Dopiero kroki
tuż za nią wyrwały ją z transu. Obróciła się przez lewe ramię, a przed sobą
zobaczyła zbliżającą się postać. Wysoki mężczyzna z posiwiałą już głową i błękitnym
spojrzeniem przypatrywał się dziewczynie. Ciemnowłosa stwierdziła, że w granatowej
koszuli i zwykłych jeansowych spodniach prezentuję się w miarę przyzwoicie.
Uśmiechnęła się pod nosem i już zmierzała w stronę jej taty by po chwili
zanurzyć się w jego ramionach.
-Wiesz co
tato?
-No co?-
Zapytał zaciekawiony.
-Zdecydowanie
powinieneś farbować włosy.- Usłyszała śmiech, ale nie należał do jej opiekuna.
Wyszła z jego objęć i tuż za nim zobaczyła trochę wyższą od siebie- pewnie
przez szpilki- kobietę z ciepłym uśmiechem na twarzy.
-Ron
poznaj Sam, moją narzeczoną. Sam to moja córeczka Veronica.
-Tato,
wiesz, że nie lubię jak ktoś mówi do mnie pełnym imieniem.- Zrobiła oburzoną
minę i skierowała się do swojej przyszłej macochy. Wyciągnęła w jej stronę rękę
i postarała się o najszczerszy uśmiech na jaki było ją stać.
-Miło mi
panią poznać.
-Och
przestań mów mi po prostu Sam.
-Oczywiście.-
Tym razem skierowała się do taty.- Możesz pokazać mi mój pokój? Jestem trochę
zmęczona i chciałabym się położyć.
-Oczywiście.-
Wskazał gestem ręki, żeby poszła za nią, a już po 2 minutach Ronnie była w
swoim pokoju. Nie rozglądając się
wyciągnęła z walizek, które już tam były piżamę i położyła się spać.
Przez
zmianę czasową dziewczyna długo nie mogła zasnąć. Męczyła się co chwilę
zmieniając swoją pozycję. Nie pomogła nawet muzyczka relaksacyjna puszczona z
jej białego iphone.
Gdy w
końcu Morfeusz porwał ją w swoją krainę była około 23.
*
Czy to
dziwne, że w środku nocy, a dokładniej o 2.45 słyszy się dziwne odgłosy z dołu?
Nad tym zastanawiała się Ronnie Blaise. Przebudziła się około 5 minut temu
przez huk. Miała różne teorię, mógł to być tata, Sam, Steve lub jeszcze jakiś
pracownik. Tylko co mógł do licha robić o prawie 3 nad ranem? Dziewczyna nie
myśląc długo chwyciła w ręce niepodłączoną lampkę nocną i jak najciszej wyszła
z pokoju. Dokładnie skanowała wczorajszą drogę do pokoju starając przypomnieć
sobie gdzie znajdują się schody. Obrała kierunek w lewo, a jej palce zacisnęły
się mocniej na lampce.
Stawiała
delikatnie stopy na każdym schodku modląc się, aby przez brak światła nie potknęła
się i nie spadła na dół. To zapewne nie miałoby ani trochę gracji. Gdy jej nogi
postały na zimnej podłodze znów usłyszała hałas. Wzięła głęboki oddech i
skierowała się do jego źródła czyli salonu. Z każdą sekundą jej strach się
nasilał.
-J-jest
t-tu k-kto?- Nie była w stanie odezwać się bez jąknięcia. Odpowiedziała jej jednak
głucha cisza, a po minucie dziwne mruknięcie. Bicie jej serce było zapewne
słychać u sąsiadów jak nie dalej.
Nagle,
zupełnie nie spodziewanie zza białego fortepianu wyskoczyła jakaś postać, a
krzyk Ronnie rozniósł się echem po salonie.
-Ćśś,
zgłupiałaś? Chcesz obudzić cały dom?- Owa postać okazała się mężczyzną, zaklaskała
dwa razy, a w salonie zapaliło się światło.- Po co Ci ta lampka?
Zdezorientowana
dziewczyna spojrzała to na przedmiot w jej rękach to na chłopaka z
podniesionymi brwiami.
-Nie
ważne. Możesz mi powiedzieć co ty tu robisz o…- Spojrzała na zegarek wiszący na
ścianie i zdała sobie sprawę, że powinna leżeć w swoim łóżku i smacznie spać.-
3.15?
-Lepiej mi
powiedz co ty robisz w moim domu w środku nocy z lampką nocną w dłoniach?-
Chłopak próbował udawać poważnego, ale marne było jego staranie gdyż gdy Ronnie
zobaczyła jego minę parsknęła śmiechem.- I jeszcze masz czelność śmiać się ze
mnie?
-Przepraszam
po prosty ty… no ten… tak śmiesznie… i- Spojrzała na jego lekko oburzoną twarz
i spuściła wzrok.- Już nic. Więc jestem Ronnie. Ronnie Blaise.- Wyciągnęła w
stronę chłopaka wolną rękę.
-A to ty
jesteś córką Jamesa? Miłe zapoznanie nie ma co. Jestem Louis. Louis Tomlinson.
Twój przyszły, najprzystojniejszy i najfajniejszy brat na świecie.- Odwzajemnił
uścisk ręki i wyszczerzył się w uśmiechu ukazując swoje śnieżno białe ząbki.
-I zapewne
najskromniejszy.- Prychnęła.
-Widzę, że
zaczynasz mnie poznawać.- Spojrzała w jego niebiesko-szare oczy i spytała się
sama siebie czy jest możliwe posiadanie tak pięknego odcieniu tęczówek? Dopiero
po chwili zauważyła, że chłopak też patrzy w jej- już nie tak piękne jak jego-
oczy, a ich dłonie nadal są ze sobą połączone w jak się wydawało dziewczynie tylko
czysto przyjacielskich stosunkach.
-To skoro
już wszystko wyjaśnione to j-ja, j-ja pójdę się położyć.- Wyswobodziła swoją
dłoń i jak najszybciej mogła udała się do swojego nowego pokoju. Położyła się
na łóżku nadal czując ciepły dotyk Louisa na jej skórze.
Super! Bardzo mi się podoba :) Czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńBoski :D Czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńLoui i ta jego skromność xd
OdpowiedzUsuńBoski ♥
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział ... Z niecierpliwością czekam na next.
Przy okazji zapraszam na mojego : http://good-girls-love-bad-boyss.blogspot.com/ Zależy mi na twojej opinii i jeśli chcesz zareklamować swojego bloga (bez regulaminu, haczyków , buttonów) to wejdź w zakładki "Reklamy" ... Zyczę weny i buziole ;***))
Ale zajebiste;** Już nie mogę się doczekać 2 rozdziału.
OdpowiedzUsuńKocham u Louisa tę skromność XD
Czuję, że ten blog będzie jednym z najlepszych jakie czytałam :)
Piszesz niesamowicie. Masz wielką wyobraźnię i talent pisarski. Szkoda, że na razie nie ma ich więcej, ale liczę na dalsze rozdziały. Proszę pisz dalej, bo nie mogę się doczekać. Ten rozdział jest jak opisany dom ojca Ronnie. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńNo no no zapowiada się zajebiście ciekawie, idę na nexta
OdpowiedzUsuń