Ten rozdział dedykuję mojej przyjaciółce Weronice. Nie
jestem pewna czy czytasz, ale jeżeli tak to ten rozdział jest właśnie dla
Ciebie. Mam nadzieję, że jeśli się przypatrzysz i dobrze wczytasz znajdziesz w
nim cząstkę siebie. Kocham Cię Kicia.
Blaise ustała
przed łazienkowym lustrem. Stwierdziła, ze jeżeli wczoraj wyglądała jak potwór
to dzisiaj przeszła samą siebie. Nie znała żadnego słowa opisującego swój
wygląd. Tragiczny, koszmarny, beznadziejny- nic nie pasowało. Czuła się równie
źle, jej samopoczucie było równe 0, a wszystko przez jedną dziewczynę.
Nienawidziła się za to, że jest taka delikatna, krucha, że każde słowo tak ją
niszczy wewnętrznie, psychicznie.
Opłukała
twarz zimną wodą, aby zmyć resztki snu. Jej włosy nadal mokre, dopiero co po
umyciu sterczały każdy w inną stronę.
-Jeżeli
nie wystraszę dzisiaj nikogo to będzie cud.- Wymamrotała do siebie i znów się
skrzywiła. Jej głos łamał się podejrzanie i gdyby była chłopakiem na pewno
stwierdziłaby, że ma mutację.
Włożyła na
siebie krótkie spodenki i białą koronkową
bluzkę. Nie czuła się gotowa na wyjście z toalety, ale burczenie w
brzuchu nie dawało jej spokoju. Chcąc nie chcąc wyszła ze swojego tymczasowego
schronienia i lekko się chwiejąc zeszła na dół. Louis siedział już przy stolę
zajadając się jajecznicą z bekonem. Ronnie nie wiedziała jak się przy nim
zachować. Wiernie wierzyła, że żaden z jej nowych znajomych nie powiedział
Tomlinson’owi prawdy.
-Hej.-
Powiedziała nieśmiało.
-Cześć.-
Chłopak na chwilę się zawiesił widząc stan dziewczyny. „Ty częściowo Twoja
wina” jego podświadomość cicho szeptała mu do ucha.- Zjedz szybko bo musimy
wyjść.- Veronica spojrzała na niego chcąc wyczytać coś z jego twarzy.
-Gdzie?
-Jedziemy
do firmy Jamesa.
-Po co?
-Nie wiem.
-Czy…
-Ver
proszę nie zadawaj tylu pytań tylko jedz.- Powiedział lekko podirytowany. Był
strasznie niewyspany i okazywał to na każdym kroku. Nie chciał mówić do niej
takim tonem, ale… W sumie nie miał dobrego wytłumaczenia.
Siedemnastolatka
od razu po posiłku założyła swoje trampki i wyszła przed dom nie czekając na
brata. Wsiadła w podstawiony już samochód i czekała.
*20 minut
później po szalonej jeździe Louisa Tomlinsona*
Weszli
razem do wielkiego wieżowca i po przywitaniu z ładną sekretarką ruszyli w
stronę wind.
-O nie,
nie, nie.- Zaczęła kręcić głową i wycofywać się do tyłu.
-Co znowu
księżniczce nie pasuję?- Spojrzała na niego gniewnie i skrzyżowała ręce na
piersiach.
-Nie jadę.
-Bo?
-Bo nie.
Możemy iść schodami?
-Na 17
piętro?- Louis stał i przypatrywał się Ronnie z zaciekawieniem.
-Tak.- Wymamrotała
widocznie niezadowolona.
-Boże Ver
chodź i nie rób problemów.
-Nigdzie
nie jadę.- Szatyn wywrócił oczami i chwycił ją za rękę ciągnąć w stronę wind.
-Nigdzie
nie jadę! Puść mnie! Poooomocy!
-Zamknij
się.- Posłał jej gniewne spojrzenie. Blaise już nie odzywała, czekała na
przyjazd cholernej maszyny śmierci. Prawie podskoczyła słysząc ten
charakterystyczny dźwięk znaczący jej zjawienie się. Drzwi się rozsunęły, a
serce siedemnastolatki jeszcze bardziej zaczęło bić.
-Nie wejdę
tam.- Wyszeptała z przerażeniem w głosie. Lou wziął głęboki wdech i spojrzał na
siostrę.
-Czemu?
-Ona…ona.-
Gula, która powstałą w jej gardle nie dała jej przemówić.
-Ona co?
-Jest
przezroczysta.- Tomlinson podniósł brwi, a swój wzrok przeniósł na środek
transportu.
-Ach tak.
Masz rację jest przezroczysta, a to oznacza, że?
-Że będę
widzieć co jest pode mną, nade mną i w około mnie.- Znów przełknęła nerwowo
ślinę.
-Boisz
się?- Zapytał lekko już rozbawiony całą sytuacją.
-Nie.-
Sapnęła i nie chcąc pokazywać swojej słabości dumnie przeszła obok szatyna i
weszła do windy. Jej towarzysz podążał tuż za nią. Nacisnął przycisk z numerem
17, który przez to zaświecił się na czerwono.
-Zawsze
możesz złapać mnie za rękę.- Szepnął do niej i puścił jej oczko.
-Nigdy w
ży…- Nie dokończyła, bo winda ruszyła, a ona widziała jak unosi się nad ziemią.
Krzyknęła z przerażenia i uciekła w kąt przestrzeni. Chłopak widocznie
rozbawiony zachichotał ledwie słyszalnie i z zaciekawieniem przyglądał się
Ronnie.
-Tylko
spokojnie jeszcze tylko 13 pięter.- Powtarzała sama do siebie. Tomlinson wpadł
na genialny w jego mniemaniu pomysł i podskoczył w miejscu powodując
zatrząśnięcie „pojazdu”. W środku znów rozległ się krzyk przerażonej jeszcze
bardziej dziewczyny, która teraz już kucała w kącie trzęsąc się ze strachu.
-Ja chcę
stąd wysiąść. Zatrzymaj to. Zatrzymaj to! Słyszysz?
-Ej
spokojnie.- Podszedł do niej i tez lekko ukucnął.- Jeśli umrzesz to u boku
najseksowniejszego chłopaka w całym Londynie, ba nawet i w całej Anglii.-
Zaśmiał się, ale natychmiast przestał widząc wzrok Blaise.
-Jesteś
nienormalny wiesz?- Uderzyła go lekko w tors. A potem znów i znów.- Chcę stąd
wyjść! Pomoooocy!- Darła się nie zwracając już uwagi na rozbawienie Louisa.
Zapatrzyła się na prostokącik tuż nad przyciskami. 12, 13,14…
-Już tak
blisko.- Wychrypiała. 15, 16, 17. Rozległa się muzyczka, a drzwi się rozsunęły.
Ronnie w zaskakującym czasie opuściła windę, prawie całując przy tym ziemie.
-Następnym
razem Cię nagram.
-Następnym
razem Cię nie posłucham i wejdę schodami.
-Yhym chciałbym
to zobaczyć. Veronica Blaise wchodząca na 17 piętro. To musiałby być widok.
-Oj
zamknij się już.- Walnęła go w ramię i razem ruszyli w stronę gabinetu ojca
siedemnastolatki. Kolejna ładna sekretarka powiedziała, że James ich oczekuję i
weszli do jego gabinetu.
-Cześć
tato.- Dziewczyna przywitała go buziakiem w policzek i usiadła obok Louisa na
białej skórzanej kanapie.
-Dobrze,
że przyszliście. Louis pamiętasz mojego przyjaciela Georga?
-Jasne, a
co?
-Urządza
dzisiaj małe przyjęcie. To znaczy oddzielnie dla nas i dla towarzystwa jego
syna i jesteśmy zaproszeni.
-To
cudownie, ale nie mogłeś nam tego powiedzieć przez telefon?- Zapytała
sarkastycznie Ronnie.
-Mogłem,
ale i tak teraz Twój brat zabiera Cię na zakupy.
-Co?
-Musimy
kupić Ci jakąś sukienkę.
-Mam w co
się ubrać.- Powiedziała już lekko zirytowana. Nikt nie ma prawa mówić jej jak
powinna się ubierać.
-Nie, nie
masz. Lou zabierze Cię do galerii i coś kupicie.- Poprawił się na swoim fotelu
starając się wyglądać bardziej poważnie.- No na co jeszcze czekacie? Veronica
musi się zrobić na laskę do 18.30. Zmykajcie.- Pośpieszył ich gestem rąk. Oboje
bez protestowania wyszli na zewnątrz. Zatrzymali się jeszcze na chwile dziwnie
na siebie zerkając.
-To na
pewno był mój tata?- Zapytała rozkojarzona ciemnowłosa. Jej wzrok padał na
twarz też zdziwionego Tomlinsona.
-Uwierz mi
też się nad tym zastanawiam.- Oboje wybuchnęli śmiechem, wesoło idąc w stronę
maszyny śmierci. Chłopak nacisnął przycisk przywołujący windę i w ciszy na nią
czekali. W międzyczasie pojawił się tez inny chłopak zwracając tym uwagę
Blaise. Wysoki blondyn o zielonych oczach i jednym dołeczku w prawym policzku
niósł jakieś stare pudło. Ubrany w zwykłą koszulę i czarne rurki wywołał dziwną
falę gorąca u Ronnie. Spojrzeli na siebie w tym samym momencie posyłając
przyjazne uśmiechy. Przerwała im melodyjka sygnalizująca przyjazd windy.
-Lou
naprawdę musimy tym jechać?- Jęknęła przyglądając się wnętrzu.
-Tak.
-Ty też
nie przepadasz za nią?- Zapytał obcy stojący już wewnątrz.
-Tak
zdecydowanie. Jest przerażająca.- Powiedziała stając przy nim.
-Nathan.-
Podał jej wolną rękę, którą uścisnęła.
-Ronnie, a
to mój brat Louis.- Tomlinson spojrzał na niego spod byka i prychnął pod nosem
na co Veronica posłała mu pełne mordu spojrzenie.
Winda
lekko się zachwiała a siedemnastolatka podskoczyła.
-Ej
spokojnie.- Powiedział łagodnie Tommo przyciągając dziewczynę do siebie. Jej
ciało przeszedł miły dreszcz, który nie uszedł uwadze szatyna.- Nie pozwolę,
żeby coś Ci się stało.- Szepnął uspakajająco do jej ucha lekko ocierając o nie
swoim nosem. Skutkiem tego po ciele ciemnowłosej przeszło przyjemne mrowienie.
Winda znów
wydobyła melodyjkę i cała trójka wyszła na zewnątrz.
-Miło było
Cię poznać Ver. Mam nadzieję, że jeszcze Cię zobaczę.- Pocałował ją w dłoń i
odszedł nie żegnając się z Louisem.
-Nie
podoba mi się on. Jest jakiś dziwny.- Stwierdził po czym złapał dziewczynę za
rękę i skierował ją w stronę wyjścia.
Widział
jak Nathan patrzył na jego siostrę i jak ona patrzyła na niego. To dziwne
uczucie w sercu, które wtedy miało miejsce wytrąciło go z równowagi. Nie
wiedział czemu tak zareagował ale wiedział, że nie chcę aby jego Veronica spotykała się z nim. Nie
polubił go nawet trochę i najgorsze było to, że nie miał pojęcia czemu.
*
Louis
siedział już od dwudziestu minut przy barze na imprezie. Ronnie zniknęła gdzieś
w tłumie tańczących ludzi wraz z jakimś nowo poznanym chłopakiem. Szatyn popijał
już drugiego drinka nie będąc w humorze na zabawę. Po tym jak wyszli z biura
Jamesa od razu pojechali do centrum handlowego. Spędzili tam dobre dwie godziny
szukając odpowiedniej sukienki dla Blaise. Ta jednak okazała się bardzo
wybredna i dopiero w ostatnim sklepie wybrała sobie krótką jasno różową
sukienkę bez ramiączek i z odkrytymi plecami. Według Lou w tym stroju wyglądała
naprawdę pięknie. Jednak nadal rodzeństwo nie zachowywało się normalnie. Po tym
co stało się podczas wczorajszego obiadu miedzy nimi wyrósł jakiś niewidzialny
mur. Veronica nadal miała żal do brata, że nie było go przy niej gdy
najbardziej go potrzebowała.
W tłumie
wypatrzył zbliżających się do niego ojca Ronnie i ją samą.
-Co jest?-
Zapytał wstając z barowego krzesła.
-Chodźcie
przedstawię wam kogoś.- Chwycił ich za ręce i wprowadził do innego, bardziej
spokojnego miejsca. Był tam już chłopak o blond włosach, który z uśmiechem na
twarzy przypatrywał się siedemnastolatce.
-Louis,
Veronica to Nathan syn mojego wspólnika. Nath to moja córka Ronnie i syn Lou.
-Znowu się
spotykamy.- Powiedział blondyn.
-Znacie
się?
-Wpadliśmy
na siebie w Twojej firmie, tato.- Wyjaśniła.
-Zatańczysz?-
Zapytał wyciągając dłoń przed siebie. Dziewczyna skinęła głową i załapała za
jego rękę. Oboje opuścili pomieszczenie zostawiając w nim Tomlinsona i pana
Blaisa.
-Co to
miało być?- Naskoczył na niego młodszy.
-Nie
rozumiem.
-Czemu nas
z nim zapoznałeś?
-Och,
Nathan jest uroczym chłopcem razem z moim wspólnikiem Robertem stwierdziliśmy,
że razem ładnie by wyglądali.- Szatyn zacisnął pięści starając się uspokoić. Od
razu nie polubił chłopaka, a teraz jeszcze się dowiedział, że jego ojczym bawi
się w swatkę. Wyprowadzony z równowagi Louis opuścił pokój i wrócił na
przyjęcie. Ron zobaczył już z daleka. Wyginęła się w rytmie szybkiej muzyki
obok blondyna. Tommo ledwo powstrzymywał się przed podejściem do nich i
rozdzieleniem ich, ale nie wytrzymał
kiedy ręka chłopaka zjechała na pupę. Podszedł do nich z prędkością światła i
chwytając Ronnie za nadgarstek wyprowadził ją z domu na świeże powietrze.
Ciągnął ją za sobą dopóki nie dotarli do niewielkiej altanki. Spojrzał na nią.
Wyglądała idealnie. Jej długie brązowe włosy, lekko zakręcone opadały jej
swobodnie na ramiona. Ozdobny, ale nie za mocny makijaż zdobił jej twarz, a
sukienka dopasowanie przylegała do jej ciała.
-O co
chodzi?- Zapytała tupiąc noga i krzyżując ramiona na piersi.
-Co ty sobie
wyobrażasz?
-Możesz
jaśniej, Lou?
-Masz
siedemnaście lat, a zachowujesz się tak nieodpowiedzialnie. Obmacujesz się na
środku parkietu z nowo poznanym chłopakiem!- Wykrzyknął ciężko oddychając.
-Znów
przez to przechodzimy? Ja nic złego nie robiłam i zgadza się mam siedemnaście
lat i mogę robić co chcę!
-Ale mu
chodzi tylko o jedno.- Powiedział już spokojniejszym tonem. Veronica lekko już
sfrustrowana zachowaniem brata popatrzyła na niego lustrująco. Westchnęła
przeciągle.
-Rozumiem,
ze się martwisz i doceniam to, ale Nathan to dobry chłopak.- Próbowała go
bronić. Nie mogła uwierzyć, że Lou tak łatwo ocenia ludzi. To jej sprawa z kim
rozmawia i z kim się zadaje.
-Nie
widziałaś jak na Ciebie patrzy. Jakby chciał zaciągnąć Cię gdzieś i…
-Nawet nie
kończ.- Zatrzymała go gestem ręki.- Jesteś obrzydliwy.
-Ver
posłuchaj…
-Nie Lou
to ty posłuchaj mnie. Wrócę teraz na imprezę, podejdę do Natha przeproszę go za
Twoje zachowanie i będę się bawić i kto wie może serio do czegoś dojedzie.- Nie
kontrolowała słów i nie miała tego na myśli po prostu chciała dać do
zrozumienia Tomlinsonowi, że to ona decyduję z kim się zadaję. Już chciała się
odwrócić i odejść kiedy chłopak przyciągnął ją z powrotem do siebie i wpił się
w jej usta. Zdezorientowana Veronica nie wiedziała co ma robić. Delikatne usta
Louisa odebrały jej racjonalne myślenie. Zaczęła delikatnie oddawać pocałunek
wplątując palce we włosy szatyna. Odepchnęła go od siebie przypominając sobie,
że przecież za dwa tygodnie Lou stanie się jej bratem.
-Co ty
sobie do cholery wyobrażasz?- Krzyknęła.
-Ja… ja…-
Plątał się nie mogąc skleić normalnego zdania. Chciał podejść do dziewczyny,
ale ona się odsunęła.
-Nie
zbliżaj się do mnie.- Jej głos łamał się, a ona sama była bliska płaczu.
-Ron…
-Przestań!
Nie wiem co sobie wyobrażałeś, ale wszystko spieprzyłeś.- Odwróciła się na
pięcie i odeszła stukając swoimi obcasami.
FOREVER TRUE LOVE,
Ojej to się porobiło ;) Cudowny rozdział dziewczyno, masz wieeelki talent!
OdpowiedzUsuńWeny życze i czekam z niecierpliwością na next :D
świetnie piszesz !! czekam na kolejny rozdział!! ten jest przesuper !! : )
OdpowiedzUsuńA więc tak...
OdpowiedzUsuńTen lęk do przezroczstej (czy jak to sie tam pisze XD) windy jest zabawny :D
Uhuhu, się porobiło. Lou zazdrośnik xd
Ten pocałunek na końcu sprawił, że prawie spadłam z krzesła xoxoxox
A tak poza tym to podoba mi się jeden fakt. Główna bohaterka ma tak samo jak ja brązowe kręcone włosy :)
Ten rozdział jest najlepszy jaki w życiu czytałam, a uwierz mi czytam wiele blogów :)
No nic nie rozpisuję się już.
Wenki życzę i z niecerpliwością czekam na nn ;D
o jprdl zajebsiteee <3 *-* nie spodziewałam sie tej końcówki więc gratuluje ;*** dodaj szybko nast. cz. <3
OdpowiedzUsuńjejuuu jak słodko!!! Lou ją pocałował, spadłam z krzesła jak to przeczytałam :)
OdpowiedzUsuńprawie spadłam z krzesła jak czytałam końcówkę
OdpowiedzUsuń