sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 2



Otwierając oczy panienka Blaise nie spodziewała się nieproszonego gościa siedzącego na jej łóżku. Przetarła zaspaną twarz i nie zwracając uwagi na przyglądającego się jej Louisa uszczypnęła się w lewe przedramię.
-Nie to jednak nie sen. Ty naprawdę tu siedzisz.
-Oczywiście, że tak głupiutka dziewczynko.- Zmierzwił się włosy i powrócił do swojej poprzedniej czynności czyli przypatrywaniu się jej.
-A więc co Cię do mnie sprowadza?
-James i moja mama musieli jechać do pracy, a że Twój tata nie chciał zostawić Cię samej kazał mi się Tobą zaopiekować. Siedziałem sobie w salonie, ale stwierdziłem, że dłużej nie wytrzymam i przyszedłem tu jakieś 10 minut temu, żeby Cię obudzić, ale tak słodko spałaś…- Paplał bez opamiętania gestykulując dłońmi.- Więc zbieraj się idziemy na miasto.
-Co? Nigdzie nie idę.
-Idziesz, idziesz siostrzyczko.- Ponownie rozczochrał jej włosy i opuścił pokój uprzednio informując, że ma godzinę na przygotowanie, a drzwi łazienki znajdują się naprzeciwko jej pokoju. Ronnie nie mając zbyt dużo do gadania podniosła się z łóżka i dopiero teraz mogła przyjrzeć się pokojowi. Cały pomalowany był na fioletowo, a ustawione w nim białe meble- wielka szafa, biurko, półka z książkami i dwuosobowe łóżko- idealnie tu pasowały. Wielkie lustro wisiało obok szafy, a jeszcze większe okno posiadało parapet, na którym Blaise mogła spokojnie usiąść z kubkiem ciepłej herbaty.
Podeszła do swoich walizek i wyciągnęła z nich kremową sukienkę, czarne szpilki i jeansową kurtkę z rękawami ¾. Razem z ubraniami skierowała się do łazienki gdzie po wzięciu długiego prysznica, zrobieniu lekkiego makijażu i uczesaniu się miała owe ciuchy już na sobie. Schowała jeszcze do torebki błyszczyk do ust oraz telefon i była gotowa.
Louis czekał na swoją towarzyszkę w kuchni dopijając poranną- było już około 13- kawę. Nim się obejrzał przy jego boku znalazła się panienka Blaise. Obrzucił ją spojrzeniem od góry do dołu i stwierdził, że jako tako się prezentuję.
-Dłużej nie można było?
-Gdybyś wcześniej zostawił mi mapę tego wielkiego labiryntu byłabym tu jakieś 15 minut wcześniej.- Posłała mu gniewne spojrzenie, a z rąk wyrwała kubek wypijając ostatni łyk.- Idziemy?- Chłopak tylko pokiwał głową i ruszył w stroną drzwi. Steve otworzył je przed nimi, a potem zamknął. Pod bramą czekało już na nich czarne BMW.
-Ile macie samochodów?- Zapytała widząc inne auto niż wczoraj.
-W sumie to pięć.- Uniosła w zdziwieniu brwi, ale już się nie odezwała. Zajęła posłusznie miejsce na przednim siedzeniu i bez zgody kierowcy włączyła radio natrafiając na nową piosenkę Rihanny.
-Czym się zajmuję mój ojciec?- Wypaliła nim zastanowiła się w głowię nad brzmieniem owego pytania.
-To Twój tata, chyba powinnaś to wiedzieć.
-Dla Twojej wiadomości nie widziałam go 7 lat, a nasza komunikacja ograniczała się do jednego listu na miesiąc.- Wytłumaczyła, gratulując sobie w myślach, że nie zabrzmiało to zbyt żałośnie.
-Jest architektem i ma kilka swoich biur w Londynie i Anglii.
-A ty pracujesz?- W odpowiedzi usłyszała tylko głośny śmiech.- Czy ja powiedziałam coś śmiesznego?
-Tak.- Odpowiedział nadal wyraźnie rozbawiony.- Ja i praca? Jakoś tego nie widzę. Z każdej wywalali mnie po tygodniu najdłużej dwóch.
-To wyjaśnia dlaczego masz 23lata i mieszkasz z mamusią.- Zakpiła, a Louis wlepił w nią swój jak mu się wydawało najgroźniejszy wzrok. Dalej jechali już tylko w ciszy przerywanej nuceniem Tomlinsona. Dziewczyna wtedy tylko patrzyła na niego kątem oka i po kryjomu przyglądała się jego twarzy. Oprócz tych nietypowych oczu posiadał pełne, malinowe usta, kilku dniowy pociągający zarost i brązowe, wysoko postawione na żel włosy. Veronica zjechała spojrzeniem w dół i zobaczyła, że ma na sobie białą koszulkę z jakimś nieczytelnym napisem i czerwone rurki.
-Wiem, że jestem seksowny, ale trochę mnie krepujesz. Jesteś moją przyszłą, młodszą o 6 lat siostrą. Nie umawiam się z małolatami.- Posłał jej ten swój czarujący uśmiech.
-Co? Myślisz, że poleciałabym na kogoś takiego jak ty? Na zbyt pewnego siebie, zachowującego się jak pięcioletnie dziecko chłopaka?
-Tak, tak właśnie myślę.
-Jesteś niemożliwy.
-Dziękuję.
-W złym tego słowa znaczeniu.- Dokończyła i wyjęła z torby jej wibrujący telefon.
-Halo?
-Hej Ronnie. Jak tam wielki świat Londynu?- Dziewczyna obrzuciła Lou pogardliwym spojrzeniem i wróciła do rozmowy.
-Tylko jedna rzecz, a raczej osoba jest nieznośna, a tak to…- Nie dane było jej dokończyć, bo jej sąsiad wyrwał jej z dłoni telefon i przycisnął do swojego ucha.
-Cześć tu Louis, przystojny brat Ronnie z kim rozmawiam?- Blaise zacisnęła ręce w pięści, a jej knykcie pobielały.
-Rose, piękne imię. Jesteś przyjaciółką Veronic?- Na twarz dziewczyny wkradł się zadziorny uśmiech.
-Jej mamą? Bardzo mi miło proszę pani.- Zakłopotany podrapał się w tył głowy.- Tak, jedziemy na wycieczkę. Chcę jej pokazać Londyn.
-Naturalnie… Oczywiście… Do usłyszenia pani Rose.- Nacisnął czerwoną słuchawkę i oddał komórkę właścicielce.- Następnym razem uprzedź, że to Twoja mama.
-Następnym razem nie zabieraj mi telefonu.- Syknęła.
Jechali już w ciszy. Żadne z nich nie chciało pogarszać i tak już trochę niezręcznej sytuacji. W końcu zaparkował samochód pod London Eye, a dziewczynie ulżyło, że nastanie koniec tej dziwnej ciszy. Oboje wysiedli z samochodu i skierowali się do wielkiej karuzeli.

*
-Dziękuje Lou, naprawdę świetnie się bawiłam.- Ronnie posłała mu swój najlepszy uśmiech i złapała go pod rękę.
-No nie powiem mi też się podobało.
-To gdzie teraz idziemy?- Zapytała. Po tym jak wysiedli z London Eye, chłopak zaprowadził ją jeszcze pod Big Bena i pałac Buckingham powodując, że Blaise nie miała już na nic siły.
-Kawa i ciastko?
-Jestem jak najbardziej za.- Odpowiedziała, a Tomlinson posłał jej uśmiech numer 3.
Zajęli dwuosobowy stolik w kawiarni Forever Young, a przemiła, blond włosa kelnerka przyjęła od nich zamówienie.
-Masz chłopka?- Pytanie Louisa trochę zbiło ją z tropu, a jej brwi powędrowały automatycznie do góry.
-Nie. A ty masz dziewczynę?- Jej towarzysz wzruszył ramionami i upił łyk macchiato.- To oznaczało, że tak czy nie?
-Nie.
-Ty bóg seksu i najprzystojniejszy chłopak jakiego znam nie ma dziewczyny?- Jej wypowiedź przesiąknięta była ironią.
-Droczysz się ze mną?
-Może.
-Tak serio to mam jedną na oku, ale chyba nic z tego nie będzie.
-Czemu?- Jego głośne westchnięcie odbijało się echem po mało zapełnionym miejscu.
-Wstydzę się do niej zagadać.
-Czy my nadal rozmawiamy o Tobie?- Spojrzała w jego niebiesko-szare oczy i od razu stwierdziła, że to był błąd. Zatonęła w nich i chociaż próbowała przyciągnąć swoją uwagę do czegoś innego coś jej nie pozwalało.
-Tak nadal o mnie.- Warknął na co Ronnie wywróciła oczami.- Bo wiesz kiedy chodzi o takie prawdziwe uczucia to… to ciężko mi je okazywać.
-No no Tomlinson nauczyłeś mnie dzisiaj czegoś bardzo cennego.- Chłopak spojrzał na nią pytająco, a ona kontynuowała.- Pozory mylą. Jednak masz jakieś oznaki człowieczeństwa w sobie.
-Ha ha bardzo śmieszne.- Oboje pociągnęli łyk ze swoich filiżanek, przegryzając to w międzyczasie kawałkiem szarlotki.- Jutro wpadają do nas moi koledzy.
-Koledzy czyli ilu masz na myśli?- Bała się odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziała, że musi się w razie czegoś przygotować.
-Czterech, ze mną to pięciu.
-Czyli, że tata z Sam będą w pracy, a ja w domu z piątką niewyżytych dzieciaków?
-Właśnie tak.- Uśmiechnął się figlarnie, a Ronnie wybuchnęła śmiechem.
-Zapowiada się obiecująco.
-I tak właśnie będzie.

*
-Jesteśmy!- Krzyknął Louis i chwytając Veronice za rękę pociągnął ją w stronę jadalni. Starsza pani miło się do nich uśmiechnęła.
-Ronnie to Amanda nasza gosposia.- Wytłumaczył Tomlinson. Dziewczyna przywitała się, a następnie zajęła wskazane dla niej miejsce przy stole. Po chwili dołączyli do nich jej ojciec i Sam.
-Nareszcie możemy sobie trochę porozmawiać.- Zaczął pan Blaise.- I jak podoba Ci się Londyn?
-To nie to samo co LA, ale nie jest źle.
-A Lou? Zachowywał się?- Tym razem przemówiła Samantha. Ciemnowłosa spojrzała na wspomnianego chłopaka, a on posłał jej uśmiech ukazując śnieżnobiałe ząbki.
-Myślę, że się dogadamy. Biorąc pod uwagę zachowanie Louisa nie powinna być widoczna ta różnica wieku.
-Ej no.- Szatyn zrobił minę obrażonego dziecka, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-A jak u mamy i…
-Thomasa. Dobrze, w końcu sobie ode mnie odpoczną. A wasze przygotowanie do ślubu? Sam słyszałam, że mam być druhną.
-Tak razem w parzę z Louisem.- Blaise spojrzała na jej przyszłego brata i powróciła wzrokiem na jej przyszłą macochę.
-Zapowiada się niezapomniane wesele.- Wymamrotała, a reszta głośno się zaśmiała. Znów czuła się prawdziwą sobą. Była szczęśliwa, w końcu odzyskała ojca i zapowiadały się naprawdę wspaniałe wakacje. Od teraz wiedziała, że będzie mogła tu przyjeżdżać częściej.
Po skończonym posiłku poszła do siebie. Położyła się na łóżku, a na uszy włożyła słuchawki. Puściła swoją ulubioną piosenkę i pozwoliła sobie na lenistwo.
Myślała o wszystkim. O swojej przyjaciółce Lydii, która była teraz na wakacjach w Hiszpanii, o swojej mamie i ojczymie, którzy chcieli pojechać do Kanady, o swoim tacie, którego nareszcie odzyskała, o Sam, która okazała się lepsza niż myślała i o Louisie. O Louisie i jego tęczówkach, które nawet jak miała zamknięte oczy potrafiła sobie wyobrazić.
Poczuła jak ugina się łóżko, a gdy otworzyła oczy zobaczyła uśmiechniętego leżącego obok siebie Tomlinsona. Odłożyła słuchawki na bok i skierowała swoje pytanie bardziej do siebie.
-To chyba znowu mi się śni.
-Nie głuptasie, ja tu naprawdę jestem.- Szturchnął ją w bok i ponownie spojrzał w biały sufit.
-Tak myślałam, więc co Cię do mnie sprowadza?
-Chcę Cię lepiej poznać.- Powiedział i spojrzał na nią w tej samej chwili co ona na niego.
-To co chcesz o mnie wiedzieć?
-Wszystko.- Wyszczerzył się.
-Jak mnie lepiej poznasz przekonasz się, że jestem zimną suką.
-Nie nie wierzę Ci. Ty taka niewinna?
-Jeszcze zobaczysz.- Oblizała usta, a jej wzrok ciągle uważnie obserwował twarz szatyna. Tak niewinną, jeszcze trochę dziecinną, prawie idealną.
Wyrwała się z transu i chrząknęła znacząco.- A tak na poważnie to jestem dziewczyną, która łatwo zranić, jestem krucha w środku, a to twarde „opakowanie” to przykrywka.- Zaśmiała się ze swoich słów na co chłopak poszedł w jej ślady.
-Dobra ja będę się zbierał. Odpoczywaj sobie.- Ucałował delikatnie jej czoło.- Pa siostrzyczko.- I opuścił jej pokój. Przekręciła się na lewy bok, a jej oczy mocno się zacisnęły. Ten dzień bez wątpienia był jednym z bardziej męczących. Teraz chciała tylko odpocząć, a młoda pora jej w tym nie przeszkadzała. Oddała się wprost w ramiona Morfeusza.

*
Obudziła się choć nie otworzyła oczu. Lekko przygryzła wargę i jednym zdecydowanym ruchem usiadła na łóżku. Dopiero wtedy jej powieki rozchyliły się, a sen, który ją ogarną odpłynął na zawsze pozostając tylko marnym wspomnieniem. To co śniło się dziewczynie zostaje jedną wielką zagadką gdyż sama Ronnie zapomniała co przed chwilą siedziało w jej głowie. Pamięta tylko te miłe uczucie w okolicy serca.
Spojrzała na zegarek, który wskazywał 23.13. Podźwignęła się na nogi i lekko chwiejąc się wyszła z pokoju by już po chwili postawić swoje nogi na posadzce kuchennej. Wyjęła z lodówki karton mleka, a jego zawartość wlała do niebieskiej szklanki. Razem z naczyniem znów ruszyła na górę. Usiadła na parapecie okna i spoglądała na świecące gwiazdy. Każda tak daleko, samotna. Wypiła do końca zawartość szklanki, a jej głowa bezwładnie opuściła się na szybę. Przeleciała spadająca gwiazda, a w głowie Veronic rozbrzmiało jedno, wypowiadanie przy każdej okazji życzenie.


FOREVER TRUE LOVE,


No to jest rozdział 2 :) Wiem, że strasznie nudny, ale to takie wprowadzenie do rozdziału 3. Wczoraj była premiera TIU, byliście? Bo ja tak i było naprawdę fajnie. W pewnych momentach nawet płakałam :P To do następnego :*

3 komentarze:

  1. nie mogę się doczekać następnego, kocham ten rozdział!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie odbierz tego jako hejt bo opowiadanie mi sie bardzo podoba,ale lepiej by było gdybyś pisała to z perspektywy Ronnie,czyli np. Zamiast "myślała" to "myślałam" , poszła - poszłam, zjadła-zjadłam itd. :)

    OdpowiedzUsuń